Cześć UIa! Przychodzę do Ciebie napisać Ci o niesamowitych rzeczach, jakie wydarzyły się w moim życiu, a Ty byłaś tą osobą, która zasiała ziarenko. Zaczęło się od tego, że kupiłam Twój e-book “Równowaga życia i pracy”. Chociaż nie widziałam dla siebie nadziei, stwierdziłam, że skoro Ty mówisz, że się da, to spróbuję. A nie widziałam dla siebie nadziei, bo jestem zajętą mamą swoich i nieswoich dzieci ludzkich i psich i przez trzydzieści kilka lat nie wprowadziłam tej mitycznej równowagi, wiec dlaczego teraz miałoby to się stać. Posłuchaj jak wyglądała moja własna droga do zdrowia.
Gdzie złota recepta?
Trochę poczytałam, trochę robiłam ćwiczenia, ale przyznaję, że byłam rozczarowana, bo nie dałaś w książce żadnych instrukcji typu: wstań o 6, wypij szklankę wody z organiczną cytryną, zrób powitanie Słońca itp. . Więc co jakiś czas porzucałam książkę stwierdzając, że to bez sensu.
Ale w międzyczasie rozmawiałam z Tobą i powiedziałaś, że nie da napisać uniwersalnej instrukcji, bo każdy jest inny. Chodziłam z pytaniami w głowie z Twojej książki. Szukałam tego, co mi przeszkadza w realizacji celów i małych kroków, które mogą pomóc.
Pierwszy wniosek – odbudować zasoby
Zidentyfikowałam problem numer 1. Wówczas kluczowy i najważniejszy. Różne sytuacje z przeszłości spowodowały, że spałam tragicznie. Zegarek nie rejestrował praktycznie snu głębokiego a jakość snu, której maksymalna punktacja to 100 była oceniana przez mój zegarek średnio na 50-60 W tym 6-7 wybudzeń, problem z zasypianiem. Wstawałam rano i byłam wykończona. Podejrzewałam, że mam felerny zegarek, ale okazało się, że wszystkie tak mierzą mój sen…
Zaczęłam więc trening snu. Po dwóch miesiącach ciężkiej pracy (tak, bycie nieproduktywną, czyli relaksowanie się przed snem było dla mnie ciężką pracą) mój sen zdecydowanie się poprawił. Teraz nie schodzę poniżej 90 punktów, nawet, kiedy nie śpię pełnych 7 godzin.
Analiza sytuacji obecnej
Kolejny krok zainspirowany Twoją książką, to sprawdzenie na czym stoję, czyli zrobienie pełnego pakietu badań – tak postanowiłam zacząć swoją drogę do zdrowia. Insulinooporność, skrajnie niski poziom witaminy D i nadciśnienie. Nic więc dziwnego, że czułam się jak stary człowiek. Insulinooporność i niedobór wit. D nie były dla mnie jakimś zaskoczeniem. Czułam, że to się wydarzy, więc nawet w miarę wiedziałam, jak sobie poradzić. Ale to nadciśnienie . Szczególnie, że to moje obciążenie rodzinne. Poszłam do kardiologa. Miałam całodobowe badanie holterem.
Kardiolog stwierdził: “Leki”.
A ja na to: “Nie! Jestem za młoda na leki!“.
Decyzja
Poszłam do innego kardiologa. Powiedział, że trybem życia powinnam dać radę to nadciśnienie zniwelować. Dał mi pół roku na poprawienie wyników. Znowu wróciłam do książki rozpisać wizję końca, mapę celów. Oczywiście znowu mnie to przeraziło, ale miałam w głowie Twoje słowa o małych krokach.
Plan i pierwsze kroki
Wybrałam sobie z listy rzeczy, co do których czułam najmniejszy opór. Kupiłam karnet na siłownię, ale też od razu zapisałam się na wszystkie zajęcia, jakie mi pasowały i od razu wpisałam je do kalendarza, żeby nie było odwrotu. Dosyć szybko poczułam, że bez wzmocnienia nie poczynię wielkich postępów. Spośród trenerek wybrałam sobie dziewczynę, która wydała mi się najsympatyczniejsza, ale też najbardziej zdyscyplinowana. Umówiłam się z góry na miesiąc treningów 2x w tygodniu. To jedyny sposób, żeby zmusić moją głowę do robienia niefajnych rzeczy. Takie treningi indywidualne kosztują. Wiadomo. Ale więcej wydawałam na ubrania, buty i torebki, więc heloł, trzeba mieć jakieś priorytety.
Relacja z moją trenerką to na początku love-hate relationship. Jak ona mnie męczyła! I przysięgam, że przez 5-6 miesięcy chodziłam na te treningi, jak na skazanie, a za każdym razem, jak wciągałam legginsy na tyłek, to miałam ochotę napisać do mojej Gosi, że właśnie jestem ciężko chora i sorry, ale dzisiaj mnie nie pomęczy. Ale za każdym razem przezwyciężałam to uczucie i wychodziłam na trening. Dobrze, że z dziewczyną można sobie miło pogadać, bo inaczej nie wiem, jak by się to skończyło. No i po treningu czułam się rewelacyjnie, chociaż pierwsze dwa miesiące ledwo dochodziłam do auta.
Szybkie efekty regularnych działań
Ćwiczenia na siłowni przyniosły zaskakująco szybko efekty. Czułam progres praktycznie z tygodnia na tydzień. Zaczynałam z bólem kolan, lędźwi i łokcia. Obawiałam się, że po prostu nie dam rady podnosić tych strasznych ciężarów i kontuzja murowana. Okazało się, że te wszystkie bóle spowodowane były kompensacyjnym wzorcem ruchowym, kiedy odpowiednie mięśnie są za słabe, więc ich rolę przejmują mięśnie niekoniecznie do tego przeznaczone. Wszystkie bóle minęły bardzo szybko. Został tylko ból tyłka . CAŁY czas miałam zakwasy.
Kaskada kolejnych zdrowych kroków
Jak chodziłam z tymi zakwasami, to aż szkoda mi było ten wysiłek marnować na byle jakie jedzenie. Z resztą moja trenerka ciągle podkreśla rolę jakościowego jedzenia na budowanie mięśni i regenerację. Przestałam jeść słodycze i byle jakie jedzenie. A jak już jem, to musi być to wybitne w smaku, żeby było warto. Nie gotuję. Nie mam czasu. I na pewno go nie znajdę. Ale staram się wybierać gotowce z dobrym składem i pamiętam o dużej ilości warzyw. Na ten moment to maksimum tego, co mogę dla siebie zrobić.
Moje ciało przyzwyczaiło się do ruchu, który wszedł mi w nawyk. Zauważyłam, że jak mam moment “porobiłabym coś, ale nic mi się nie chce”, to biorę pieska na szelki do biegania i idziemy na przebieżkę 30-40 min.
Własna droga do zdrowia – namacalne efekty
Można by odnieść wrażenie, że kosztowało mnie to wszystko mnóstwo wyrzeczeń i dodatkowego czasu. Więc nie. Nadal pracuję w godzinach 9-15 w tym mając bieganie, siłownię i jedzenie obiadu jak człowiek przy stole a nie kanapki przy komputerze. Jeszcze czasami leżę na macie do akupresury, jak mnie coś zestresuje w trakcie dnia. Jedyne, co się zmieniło, to mniej, albo prawie w ogóle nie używam telefonu w godzinach pracy i jestem maksymalnie produktywna. No i wszystko wprowadziłam stopniowo tak, że nawet za bardzo nie zauważyłam, żeby czas w trakcie dnia mi się kurczył.
Sprawdziłam, co zmieniło się w ciągu tego 1,5 roku. Od ostatnich badań minął rok. Nie mam już insulinooporności i nadciśnienia. Średnia dzienna liczba kroków zmieniła mi się z 4 tys. na 9 tys. Schudłam 10 kg, dorobiłam 4 kg mięśni, czas aktywności z podwyższonym tętnem zmienił się z 30-40 min tygodniowo na 5-6 godzin tygodniowo. Tętno spoczynkowe spadło z 72 ud/min do 52 ud/min.
A hit wszystkiego – zapisałam się na półmaraton. Na hiszpańskim wybrzeżu. Taka moja masochistyczna nagroda Dziękuję Ci Ula, bo to Ty dałaś początek tej przemianie, w którą w życiu bym nie uwierzyła!!! Twoje przykłady z życia wzięte, Twoje świdrujące pytania dały początek poszukiwaniom mojej własnej drogi.